Wybierz stronę

Przygoda Aspiryny

Przypomniała mi się historia sprzed lat. Słoneczny poranek drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia, wymarzony dzień na spacer po lesie. Całą rodziną jedziemy na naszą podwarszawską działkę, oczywiście nie zapominamy o psach. Dwa mopsy: Sapek i Mopek i para foksterierów krótkowłosych: Dżentelmen, czyli Zenek po domowemu, i cała biała Aspiryna.

Tekst: Elżbieta Chwalibógsędzia międzynarodowy, allrounder

Wszędzie świeży, czysty śnieg, pięknie jak w bajce. Cisza, wokół żywego człowieka. Mopsy, jak to mopsy, posapują, kręcą się pod nogami, baraszkują i gonią jeden drugiego, a foksteriery momentalnie gdzieś wsiąkły. Rozumiem ich zamiłowanie do buszowania w okalającym działkę lesie. Znają tu każde drzewo, jeździłam z nimi, jak tylko czas pozwalał w weekendy, a i część letnich wakacji tam spędzaliśmy. Zenek, wtedy już dziesięciolatek, a Aspiryna stateczna siedmioletnia suka.

Po krótkim czasie zaczynam wołać foksteriery. Nie wracają. Nie niepokoję się, bo potrafiły już się zawieruszyć i na pół godziny, ale zawsze wracały skruszone pod furtkę. Teraz wołam i wołam, i nic. Kamień w wodę.

Całą rodziną rozchodzimy się po lesie, żeby ich szukać. Śladu, znaku. Zziębnięci i zatrwożeni o ich los dalej szukamy, jeździmy autem po leśnych duktach, pytamy napotkanych ludzi. Wracamy stale na działkę, w nadziei, że tam na nas czekają.

I rzeczywiście po trzech godzinach zjawia się Zenek. Wygląda, jakby wrócił z pola bitwy pod Waterloo. Krańcowo zmordowany, chwieje się na nogach, cały rudy od piasku i gliny, oblepione oczy ledwo otwiera, pazury przednich łap lekko krwawią. Domyślam się od razu, że to nie sarna, nie za zającem się pogoniło, ale była robota w lisiej norze. Aspiryny, która zawsze jak cień biega obok niego, dalej nie ma.

Zenek trochę się otrząsnął, przejrzał na oczy i widzę, że zaczyna chyłkiem się wymykać. Ja, na ile mogę, biegiem za nim. Niedaleko w zagajniku lisie nory. Kilka wejść oddalonych znacznie od siebie, a świeżo wykopanego piasku taczka. Oj, solidnie moje foksteriery pracowały. Zenek zaraz hyc do nory, ale za chwilę gramoli się na zewnątrz. Nie należy do drobnych foksterierów i ciężko mu poruszać się w ciasnej norze. Aspiryna, nieduża niby żmijka, mogła wejść głęboko. Do tego za młodu była przez półtora roku w Niemczech, gdzie szkolono ją w norach, do polowań na lisa i borsuka. Szło jej dobrze na konkursach norowców. Po tych naukach wróciła z dyplomami i medalami do Polski i powiła dwójkę szczeniąt. Były to czasy Solidarności, schyłkowe dla minionego układu. Szczeniaczki nazwałam „Inflacja” i „Inteligent z Jabłonowa”. Tak więc robota norowca to był dla Aspiryny chleb codzienny.

Oczekując na jej wyjście, spędziliśmy przy norze kilka godzin, do zmroku. Ale przykładając ucho do ziemi i nasłuchując, stwierdziliśmy, że chyba jej tam nie ma. Zenek przestał się zupełnie interesować tym miejscem. Głucha cisza.

Zaczęliśmy myśleć, że mogła wyjść równocześnie z Zenkiem, a ponieważ nie było nas kwadrans na działce, pobiegła nas szukać i zgubiła się. W lesie nad pobliską rzeczką było kilka rodzin na spacerach, parę aut. Może ktoś wziął ze sobą bezpańską, zagubioną suczkę?

Noc zapada, wracamy do Warszawy. Przed tym powiadamiam ludzi mieszkających w pobliżu o naszej zgubie i obiecuję nagrodę.

Na drugi dzień, zamiast do pracy, od rana ruszam szukać Aspiryny. Przy norach cisza, Zenek trochę wącha, ale biegnie dalej. Zenek to piękniś wystawowy, żaden z niego norowiec. Jeżdżę po okolicznych wsiach, sklepach, szkołach. Wieszam kartki ze zdjęciem foksteriera. Miejscowi rolnicy zapewniają mnie, że gdyby się przybłąkała, to mniej zależy im na jeszcze jednym psie w obejściu, a bardziej na nagrodzie pieniężnej.

W Warszawie daję ogłoszenie do gazet, do telewizji. W tym czasie było to możliwe, dzwonię do schronisk dla psów. Szukam kogoś z dobrym, sprawdzonym norowcem, ale o to wcale nie jest łatwo.

Wracam na wieś, o zaginionej wiedzą już służba leśna i dzieci, które lubią kręcić się po okolicy. Dni mijają i stale cisza.

Po tygodniu znowu jadę, wypytuję ludzi, ale ciągnie mnie do lisich nor. Raptem spod ziemi, gdzieś niedaleko, słyszę cichy pisk. Biegnę. Jest norka pod sosną, w plątaninie korzeni.  Taka mała, że myszka by się nią przedostała. Z głębi tej norki dochodzi pisk Aspiryny. Zaczynam rozkopywać ziemię patykami. Efekt mizerny. Jadę po pomoc, po mężczyznę z łopatą. Jakiś metr pod ziemią jest lisi korytarz i Aspiryna uradowana wyłazi na powierzchnię. Oślepia ją blask dnia, lekko chwieje się na nogach. Tylko ogonek jej pracuje miarowo jak manometr. Skaleczeń żadnych nie ma, z lisem więc się nie zetknęła, cała oblepiona piaskiem, więc miarowo otrząsa ubranko. Na szyi obróżka, do której przyczepiam smycz, i z tą smyczą puszczam ją wolno, żeby rozprostowała kości. Rozmawiamy z wybawcą o radości odnalezienia. Ale, ale gdzie ta odnaleziona? Kątem oka widzę, że już tylko kawałek smyczy wystaje z…

Pełną treść artykułu znajdziesz w numerze Pies Rasowy 39/2022!