Leeloo – życie na trzech łapkach
Autor Emilia Grzymała
link do fb Leeloo www.facebook.com/
Leeloo-Lets-Dance-Salsa-159969517708856
Zastanawiasz się, czy życie z trójłapkiem może być „normalne”? Czy wszystko, co do tej pory robiłaś/robiłeś z czworonożnym, możesz robić dalej, mimo że runął Ci świat i okazuje się, że ratunkiem dla Twojego przyjaciela jest amputacja kończyny? Czy to będzie ta sama radość i jakość życia dla Was? Czy warto jest leczyć, walczyć, jeśli szanse na wyzdrowienie są nikłe? Mam nadzieję, że historia Leeloo pokaże Wam, jak wygląda świat z perspektywy niepełnosprawnego psa i jego opiekunów.
„Rudzinka” trafiła do nas w 7. tygodniu życia. Wyczekana, wymarzona sunia. Od początku było wiadomo, że wyrośnie z niej niezłe ziółko, była małym rudym wulkanem, zwanym inaczej „Piranią” lub „Tornadem”. Szybka, zwinna, mądra i mająca wiele swoich innowatorskich pomysłów. W psim przedszkolu i na kolejnych stopniach treningów prymuska, z własnym pomysłem na wszystko ϑ. Z czasem, chcąc wykorzystać jej potencjał, chciałyśmy spróbować sił w agility… tak dla frajdy. Leeloo zawsze miała mnóstwo energii i chęć zdobywania nowych umiejętności.
Nasze życie wyglądało zupełnie normalnie do października 2015 roku. Leeloo zaczęła kuleć po tym, jak mocno uderzyła się w nadgarstek podczas zabawy. Badanie RTG wykazało bardzo małą zmianę, której nietypowa lokalizacja pozwoliła na postawienie wstępnej diagnozy – zapalenie kości. Jednak już w listopadzie okazało się, że ta mała, niezbyt groźnie wyglądająca z początku zmiana to nowotwór. Leeloo w wieku 14 miesięcy miała kostniakomięsaka. Tomografia przednich łap nie pozostawiła nam nadziei, potwierdziła zmiany w kości. Szczęśliwie, okazało się, że nie ma przerzutów do płuc. Wiedziałyśmy, że zrobimy wszystko, by Leeloo żyła, była z nami. Jedyną możliwością, by uratować psa i przedłużyć komfort jego życia, było podjęcie bardzo trudnej decyzji o amputacji łapki.
To był bardzo trudny dla nas czas, nasz szczęśliwy świat w jednym momencie runął… Płacz, strach, obawy, niepewność, co będzie dalej, jak sunia poradzi sobie na trzech łapach… Może jednak kość 3D… Może proteza? Czy są inne możliwości? Specjaliści nie pozostawiali nam złudzeń. Inne rozwiązania były zbyt ryzykowne, gdyż szansa na pełne zażegnanie choroby wynosi zaledwie 2%. Trzeba było szybko podjąć decyzję o pełnej amputacji przedniej łapy i łopatki, by zmniejszyć ryzyko i uniemożliwić chorobie przeniknięcie w głąb organizmu. Czas od postawienia ostatecznej diagnozy do operacji to były zaledwie cztery dni. Okres nerwowego szukania wskazówek, jak będzie wyglądało nasze życie PO… Trudno było znaleźć jakiekolwiek informacje, które były nam tak bardzo w tym momencie potrzebne. Wielu lekarzy weterynarii, z którymi się konsultowałyśmy, mówiło, że pies po amputacji, kiedy się wybudzi, wstaje i chodzi bez problemu, ale u nas tak nie było, bo Leeloo do końca używała czterech łap. Życie nie tylko naszego psa, lecz także nasze uległo kompletnej zmianie. Przerażenie, obawa, jak sobie poradzimy, jak pomóc psu chodzić po operacji, co powinno nas zaniepokoić, jak dostosować mieszkanie, by było dla niej bezpieczne?
Przez pierwsze dwa dni po amputacji Leeloo głównie leżała. Była wynoszona przez nas na pięciominutowe spacery, ledwo stała na nogach. Do momentu zdjęcia szwów było bardzo trudno, ale to tylko 10 dni. Przez pierwsze dwa miesiące od operacji Leeloo miała bóle fantomowe, na które na szczęście udało się znaleźć lekarstwo. Trzy tygodnie po amputacji i konsultacji z onkologiem podjęłyśmy decyzję o poddaniu Leeloo chemioterapii. Czytając informacje o możliwych skutkach ubocznych i o środkach bezpieczeństwa dla domowników, przeraziłyśmy się. Podczas chemioterapii trzeba ograniczyć kontakt z wydzielinami psa, szczególnie trzeba chronić małe dzieci i kobiety w ciąży.
I tak mijały tygodnie, a Leeloo nabierała coraz większej sprawności i, mimo tak inwazyjnej formy leczenia, była w świetnej kondycji i odznaczała się pogodą ducha. Leeloo podczas podawania chemii dożylnej gubiła bardzo dużo sierści, wąsy też utraciła. W jej młodym wieku właściwa sierść jeszcze nie urosła, a Leeloo już ją zgubiła. Na osiem dawek chemii Leeloo tylko raz miała mdłości i czasami biegunkę przez jeden dzień.
Czy podczas leczenia dożylnego było tak koszmarnie? NIE. Merdający ogon, psotne oczęta, radość, szczekanie w oknie,
dzikie pląsanie za piłką, wodne szaleństwa, treningi, seminaria, ganianie kotów, podkradanie jedzenia, błysk w oczach i ta OGROMNA CHĘĆ ŻYCIA… Czy ten sposób leczenia jest obciążający tylko dla pacjenta? Nie tylko. Wiąże się ze zmianą trybu życia wszystkich domowników, stałą obserwacją, co trzy tygodnie wolne w pracy, obciążenie finansowe. Dzień chemioterapii to prawie cały dzień spędzony w przychodni. Wizyta u onkologa, badania, sprawdzenie krwi, moczu, serca, zdjęcie płuc… Zapytacie, czy warto? Oczywiście, że tak…
Leeloo podczas cotygodniowych spacerów w gronie zaprzyjaźnionych psów nabierała pewności siebie, dotrzymywała kroku innym psom i na nowo cieszyła się życiem. Jej psotna i pełna energii natura pomogły przezwyciężyć wszelkie trudności. Naszym postanowieniem było uczestnictwo w psich spotkaniach i dostosowanie aktywności do jej możliwości. Z pewnością nie chciałyśmy jej izolować od innych psów. Z nową sytuacją muszą się oswoić trzy strony, ona, my i reszta świata. Nie oszukujmy się, nasze spacery były bacznie obserwowane przez otoczenie, każdy nasz krok był na cenzurowanym. Bardzo często spotykamy się z wieloma pytaniami o Leeloo, o powód braku łapy. Z początku spotykałyśmy się z opiniami, jaką to olbrzymią krzywdę sprawiłyśmy suni: „Przecież ona nie dożyje miesiąca”. Zdarzały i zdarzają się dyskusje osób trzecich, szukających u nas potwierdzenia, że Leeloo ktoś skrzywdził i z pewnością jest z przytuliska, bo ktoś ją wyrzucił. Bo kto o zdrowych zmysłach podejmuje świadomą decyzję o amputacji łapy, „przecież to nieludzkie.”
Po operacji okazało się, że Leeloo jest szybsza, niż była, postanowiłyśmy więc poszukać dla niej kreatywnego zajęcia. I tak rozpoczęłyśmy treningi wyższego posłuszeństwa. Same do końca nie wiedziałyśmy, jakie ograniczenia fizyczne ma sunia, chciałyśmy przywrócić jej sprawność na miarę jej możliwości, rehabilitować. Jaka miałaby to być aktywność, nie miałyśmy pojęcia. Naszym założeniem było danie jej i utrzymanie jak największego komfortu życia, bez użalania się nad sobą i nad nią. Nigdy nie zapomnę e-maila od naszej obecnej instruktorki w odpowiedzi na pytanie o uczestnictwo w treningu suni na trzech łapach dwa miesiące po amputacji. Wybrałyśmy sport kynologiczny wymagający precyzji, zaangażowania, dokładności i skupienia – idealnie dla nas. Szczera odpowiedź: „Nigdy nie trenowałam trójłapki, ale możemy spróbować”, bez spięcia, obietnic. Każda z nas była w całkiem nowej sytuacji. Początki nie były łatwe. Leeloo bardziej przykuwała uwagę swoim brakiem koncentracji i rozszczekaniem niż byciem trójłapkiem ϑ. Instruktorka nie sądziła, że chociaż trochę poskromimy „Rudzielca”. Stopniowałyśmy jej wszystko powolutku, obserwując ją bacznie.
Minęło już ponad 900 dni od amputacji, sunia regularnie chodzi na wizyty kontrolne i codziennie przyjmuje leki (dożywotnio), ale co dla nas ważne – obecnie nie stosuje żadnych leków przeciwbólowych – bo źródło bólu zostało już usunięte. Często się o tym zapomina, źródło bólu znajdowało się w łapce, bez niej nie ma bólu. Leeloo w pełni korzysta z uroków życia, psoci jak zawsze, jest wszędobylska, ciekawska, w ramach rehabilitacji dużo pływa, trenujemy obedience, ćwiczymy fitpaws, Leeloo bierze udział w wielu seminariach, zajęciach węchowych. Musimy na nią bacznie uważać, jej głowa nie zna ograniczeń, sekunda i już swój genialny pomysł wprowadza w życie.
Na początku naszej trójłapnej drogi doktor powiedział, żebyśmy kupiły wyciąganą smycz, i to ma być jej ogranicznik, dla bezpieczeństwa. Dlaczego? Posiadając trzy łapy, trzeba bardzo uważać na łapkę bez pary, każda jej kontuzja oznacza brak „normalnego” funkcjonowania, każdy dołek, skaleczenie to brak możliwości odciążenia kontuzjowanej łapki.
A jak to wygląda w naszym życiu? Aporty, zabawy, bieganie odbywają się w terenie, który znamy, staramy się wybierać równe podłoże, bez dziur. Wizyty w lesie w okresie
jesienno-zimowym, co tydzień pokonujemy trasy 8–12 km. Leeloo, w szelkach, podpięta do 10-metrowej linki i wio, do przodu. I tu jest nasz kompromis. Sunia razem z innymi psami, a my musimy za nią nadążyć ϑ. Jesienno-zimowa pogoda sprzyja długim wędrówkom czasem w bardzo szybkim tempie. Wiosna – lato, temperatura powyżej 17 stopni, wybieramy aktywność nad wodą, pływanie, aportowanie, wodne szaleństwo połączone z rehabilitacją. Leeloo mogłaby spędzić nad wodą godziny. Oczywiście dla jej bezpieczeństwa pływa zawsze w kapoku. Zachowuje się jak motorówka, nieraz wyprzedzając swoich czterołapnych kumpli. Latem woda jest dla nas zbawieniem, pluskanie w Zalewie Zegrzyńskim lub moczenie, skakanie w działkowym basenie. Okresy ciepłe oznaczają dla nas większy wysiłek. Pamiętajcie, trójłapek porusza się, skacząc, wybijając całe ciało w górę, zmęczony, nie może spokojnie kroczyć, musi skakać. W tym okresie zmieniamy pory aktywności na skrajnie wczesne lub wybieramy miejsca, gdzie panuje chłód i jest mało rozgrzanego betonu.
Jak często Leeloo ma aktywność wymagającą od niej wysiłku? Średnio trzy razy w tygodniu. Jeden trening obi, raz wizyta na fitpaws, jedna do dwóch wielokilometrowych leśnych tras lub aktywne pływanie. Dodatkowo w tygodniu, poza spacerami, różne atrakcje w domu, takie jak węszenie, nauka sztuczek czy wzmacnianie ćwiczeń lub obi. Czym jest spowodowana taka dawka aktywności? Każdy pies potrzebuje ruchu. Nova Scotia Duck Tolling Retrievery to psy stworzone do współpracy z człowiekiem. Jeżeli ja nie wymyślę i nie dopasuję aktywności do psa, gwarantuję, że Leeloo sama sobie coś wymyśli, niekoniecznie coś właściwego dla niej lub bezpiecznego. Muszę dodać, że tak jak inni ludzie pracujemy, a sunia w tym czasie po osiem godzin jest sama w domu i śpi.
Uwielbiam jej gotowość do pracy i rozchichraną mordkę, często, kiedy zagadamy się z kimś na treningu, Leeloo zaczyna krążyć wokół mnie i pobukiwać z taką niecierpliwością i chęcią do pracy. My przede wszystkim cieszymy się każdą wspólnie spędzoną chwilą. Postawiłyśmy na wzmocnienie ciała i umysłu, a to bardzo ważne w walce z tak poważną chorobą. Nie zamartwiamy się pytaniem, czy choroba powróci i kiedy, nasza szklanka jest do połowy pełna, a nie pusta. Oczywiście, przy każdej kontrolnej wizycie i przy co półrocznym spotkaniu z doktorem stres i obawy sięgają zenitu. Każda czerwona kreseczka na wynikach biochemii krwi wywołuje w nas olbrzymi lęk. Rzadko kiedy słuszny, ale tak już jest. Chcemy jak najlepiej i jak najdłużej cieszyć się obecnością naszej niezwykłej, trójnożnej, psiej przyjaciółki.
Zamów magazyn Pies Rasowy nr 7-8 (18) 2018 r. już dziś!