Chow-chow angielski gentleman z Państwa Środka
Mityczny strażnik buddyjskich świątyń, pierwotny, wytrwały pies myśliwski, charyzmatyczny towarzysz jednego pana, z jedynym w psim świecie kolorem języka. Pies piękny i dumny, który nikogo z nań patrzących nie pozostawia obojętnym
– kto to taki? Odpowiedź może być tylko jedna
– to chow-chow.
Tekst: Gabriela Łakomik-Kaszuba, międzynarodowy sędzia kynologiczny
Fot.: z archiwum Autorki
Pochodzenie przodków dzisiejszych chow-chow, choć owiane mgiełką tajemnicy, możemy spróbować rozszyfrować, obserwując nasze psy na co dzień. Ich posiadacze (choć czy można w ogóle mówić o „posiadaniu” tego czworonożnego indywidualisty?) wiedzą, że mają one bardzo czytelną i wyrazistą mowę ciała, są ciche, nie działają pospiesznie, nie wykonują ślepo poleceń, prawie niczego się nie boją, jeśli uznają człowieka za przewodnika, to są mu dozgonnie oddane. Czyż nie świadczy to o pochodzeniu w prostej linii od wilka? Potwierdziły to badania psiego genomu, według których nasi bohaterowie należą do najstarszych psich typów, z których powstały późniejsze rasy.
Dzisiejszy wzorzec rasy mówi, że chow-chow wywodzi się z Chin, jednak na obecny typ rasy wpłynęły różne ludy zamieszkujące kilka azjatyckich krajów – Chin, Mongolii, Rosji i Japonii. Na przestrzeni kilku tysięcy lat ich historie, kultury, religie i terytoria przenikały się wzajemnie. Miało to wpływ na mieszkańców, ich tryb życia, hodowane i wykorzystywane do pracy zwierzęta. Bardzo surowe warunki klimatyczne, rozległość terytorialna, ograniczona dostępność pożywienia i duże różnice temperatur (od +30 do –30° C), ukształtowały zwierzęta wytrwałe, odporne, doskonale zabezpieczone pod względem termicznym i niewylewne.
Przeszłość musiały mieć wspaniałą, skoro już 200–150 lat p.n.e. tworzono ich podobizny – gliniane statuetki, które obecnie zdobią muzea Londynu, Oxfordu i Berlina. Wzmianki o tych niezwykłych psach odnajdujemy też w chińskich legendach.
Angielski patronat
Angielscy podróżnicy odwiedzający Chiny, Tybet, Mongolię i przyległe do nich tereny poznawali tamtejszą faunę i florę. Z ich dzienników, a wcześniej z opowieści Marco Polo, dowiadujemy się o lokalnych typach psów do polowania, stróżowania i spotykanych w osadach tubylców. To właśnie wenecki kupiec i podróżnik Marko Polo wraz z ojcem i stryjem jako jedni z pierwszych ludzi Zachodu, dotarli do Państwa Środka. W dziele „Opisanie świata”, które zostało spisane z jego opowieści podróżniczych do Chin w XIII wieku, wspomina „psy wielkie jak osły”. Mowa o tamtejszych mastifach tybetańskich, których wielkość była jednak nieco wyolbrzymiona. Marco Polo miał na myśli osły z Tybetu, a w tym rejonie zwierzęta te nie są zbyt rosłe. Budzi to do dzisiaj mylne wyobrażenie o prawidłowym typie i wielkości tych pięknych i majestatycznych psów, które aby zachować sprawność i przetrwać w trudnym klimacie, nie mogą być nadmiernie duże i ciężkie.
A dlaczego o nich tutaj wspominam? Podobnie jak w przypadku psów chow-chow, mastify tybetańskie były chętnie przywożone przez angielskich lordów na Wyspy Brytyjskie i darowane jako wyjątkowe prezenty m.in. królowej Wiktorii. Część z nich trafiła do ogrodów zoologicznych Londynu, Paryża czy Berlina, w których nasi bohaterowie występowali pod nazwą „dzikie psy z Chin”. Niewielu z dzisiejszych hodowców wie, że pierwsze ze sprowadzonych osobników to były psy odmiany…
Pełną treść artykułu znajdziesz w numerze Pies Rasowy 22/2019!